Poniedziałkowy artykuł, w którym opisaliśmy śmierć ok. 30-letniego mężczyzny, który zgłosił się po pomoc do szpitala MSWiA w Rzeszowie i po kilku godzinach został wypisany, a następnie zmarł, poruszył lokalną społeczność.
WIĘCEJ O TYM BULWERSUJĄCYM ZDARZENIU PRZECZYTASZ W ARTYKULE: Błagał o pomoc lekarzy. Zmarł przed szpitalem MSWiA
Na ręce miał ślady po wenflonie
Do redakcji Halo Rzeszów zgłosiła się świadek akcji ratunkowej na przystanku autobusowym pod szpitalem MSWiA w Rzeszowie, przy ulicy Krakowskiej. Przypomnijmy, że według naszych nieoficjalnych ustaleń, w których powołujemy się na rozmowę z naszym informatorem, wynika, że pierwszej pomocy udzieli pracownicy szpitala. Jak wskazywał nasz informator, zadysponowana karetka z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego nie potwierdziła zgłoszenia, bowiem akcja ratunkowa odbywała się wtedy najprawdopodobniej na izbie przyjęć szpitala MSWiA, czyli tam, gdzie kilkanaście minut wcześniej był jeszcze młody mężczyzna.
- Kiedy na miejscu pojawili się ratownicy z karetki transportowej z MSWIA, szybko zaczęli pacjenta pakować brzydko mówiąc, ale tak to dosłownie wyglądało, do swojej karetki. Z tego co się orientuję, ponieważ jestem po kursie pierwszej pomocy i interesuje się ratownictwem, karetki transportowe nie mają sprzętu do ratowania życia w sytuacji NZK i tutaj też tego sprzętu nie zauważyłam. Jednakże karetka systemowa dojechała na miejsce jeszcze wówczas, kiedy karetka transportowa stała na zatoce przystanku. Wysiadło z niej 3 mężczyzny w strojach ratowników medycznych i jeden z nich najstarszy podszedł do karetki transportowej. Mając większe możliwości, nie podjęli jednak oni pomocy. Zdziwiło mnie to, ponieważ mając odpowiedni, sprzęt powrócili, do karetki i jedni, i drudzy odjechali — relacjonuje świadek zdarzenia (zachowano pisownię oryginalną - przyp. redakcja).
- Pacjent miał na ręce jeszcze bandaż prawdopodobnie po wenflonie, więc od razu domyśliłam się, że wcześniej musiał być w MSWiA — mówi dalej nasz rozmówca i dodaje: "jest mi bardzo szkoda tego człowieka. Jestem w szoku, że coś takiego dzieje się w mieście wojewódzkim".
NFZ żąda wyjaśnień, wojewoda bada sprawę
Opisana przez nas tragedia młodego mężczyzny, tak naprawdę mogła przydarzyć się każdemu z nas. Niestety pod naszym postem na Facebooku, opisywaliście podobne przypadki w publicznej służbie zdrowia — na szczęście nie aż tak tragiczne, niezakończone śmiercią. Istotą niezależnych mediów jest opisywanie takich zdarzeń, aby móc wymusić wśród osób decyzyjnych naprawę problemu.
Po publikacji naszego artykułu jeszcze wczoraj (6.05.) jako pierwszy zareagował Narodowy Fundusz Zdrowia. - Podjęliśmy odpowiednie decyzje, a dziś przygotowujemy pismo do dyrekcji szpitala z prośbą o wyjaśnienie sytuacji — poinformował Halo Rzeszów Rafał Śliż, rzecznik prasowy podkarpackiego NFZ, zauważając, że "po otrzymaniu odpowiedzi, podejmiemy stosowne działania".
- Wojewoda podkarpacki Teresa Kubas-Hul zleciła swoim służbom zbadanie sprawy opisywanej przez portal Halo Rzeszów — przekazał nam we wtorek po południu Bartosz Gubernat, rzecznik Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie.
Dyrekcja szpitala MSWiA w Rzeszowie milczy
W poniedziałek dyrekcja szpitala przebywała w delegacji. We wtorek ponownie kilkukrotnie próbowaliśmy porozmawiać z Krzysztofem Gutkowskim, pełniącym obowiązki dyrektora placówki MSWiA w Rzeszowie lub jego zastępcą do spraw lecznictwa.
Niestety przed godziną 15 otrzymaliśmy informację z sekretariatu dyrekcji, że "na nasze pytania odpowiedzi udzieli rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Warszawie", który to resort zarządza działalnością rzeszowskiej placówki przy ul. Krakowskiej.
Oczywiście konkretne pytania skierowaliśmy drogą elektroniczną do ministerstwa jeszcze wczoraj (6.05.). Na odpowiedź wciąż czekamy...
To nie pierwsza taka sytuacja z doktor Z.
Można powiedzieć, że siła mediów jest nieoceniona. Szkoda jednak, że w tak tragicznych okolicznościach. We wtorkowe przedpołudnie do redaktora naczelnego Halo Rzeszów dzwoni kobieta (nazwisko do wiadomości redakcji), jak się okazuje pacjentka izby przyjęć szpitala MSWiA, hospitalizowana w październiku 2023 roku. Prosimy ją o przesłanie opisu swoich doświadczeń z tą placówką na naszego maila [email protected] i każdego, bez względu na sytuację czy zdarzenie, też zachęcamy.
Z relacji kobiety wynika, że zgłosiła się do szpitala MSWiA w Rzeszowie, na izbę przyjęć z przyspieszoną akcją serca.
— Przyjechałam sama, bo miałam przyspieszoną akcję serca od około godziny. Na przyjęcie na izbie nie czekałam długo. Ratownik medyczny zrobił mi EKG. Po przyjęciu zajęła się mną pani doktor Z. — opisuje początek wizyty nasza czytelniczka.
Jak pisze dalej, kobiecie założono elektrody kardiologiczne i podpięto pod sprzęt monitorujący pracę serca. — Faktycznie moje serce uderzało jakieś 120 na minutę — relacjonuje. Następnie pacjentka otrzymała „kroplówkę z elektrolitami plus z czymś na uspokojenie". — Jakieś 15 minut czasu była poprawa, po czym serce znowu przyspieszyło i uderzało 120 na minutę — twierdzi czytelniczka. Na tym jednak nie koniec.
Z relacji kobiety wynika, że zwróciła się do doktor Z. z prośbą o konsultację lekarza kardiologa. — Lekarka odpowiedziała, że nie widzi potrzeby i jednym ruchem ściągnęła ze mnie te wszystkie elektrody i odpięła mnie od monitora. Powiedziała, że mogę iść do domu. Wypuścili mnie na korytarz, a ona miała przygotować wypis — relacjonuje.
W mailu do naszej redakcji czytelniczka pisze, że kiedy na korytarzu oczekiwała na wypis ze szpitala, zrozumiała, że wciąż źle się czuje: — Zaczęło do mnie docierać, że nie uzyskałam pomocy, po jaką przyszłam, bo nadal akcja serca była przyspieszona — czytamy w mailu. W międzyczasie kobieta otrzymała wypis, z którego wynikało „że jest wszystko dobrze".
— Przeczytałam to i powiedziałam, że nie opuszczę szpitala, chyba że [lekarka] napisze [we wypisie] że mam przyspieszoną akcję serca i w takim stanie mnie wypuszczają — opisuje dalej. — Jak [lekarka] to usłyszała, to kazała mi się położyć na łóżku — oczywiście z pretensją i wtedy wezwany został kardiolog. Po badaniu poddany został mi lek na serce "Propanolol" i otrzymałam też receptę z tym lekiem do domu. W badaniu wszystko wyszło dobrze. Po tym leku serce się uspokoiło. Faktycznie czułam się już dobrze. Wtedy przyjęłam wypis z izby przyjęć — kończy czytelniczka.
Na szczęście upór kobiety w walce o swoje zdrowie, czy nawet życie sprawił, że mogła podzielić się z nami tą informacją.
Napisz komentarz
Komentarze