W ubiegłym roku pojawiła się na dużym ekranie w filmie „Lany Poniedziałek” oraz wydała swoją debiutancką książkę „Primo Amore”!
Skąd pomysł, by zostać aktorką?
- Zaczęło się w przedszkolu od roli czarownicy w przedstawieniu „Jaś i Małgosia” na Dzień Matki. Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z aktorstwem i bardzo spodobał mi się każdy etap, przygotowań po sam występ. Mój wujek Paweł Trześniowski, który jest scenarzystą, często dawał mi różne zadania aktorskie, a ja zawsze angażowałam się na 150 procent. Kiedyś prawie wyrwałam babci drzwi od szafki podczas jednego z takich ćwiczeń! Zabierał mnie też do teatru, więc powoli poznawałam ten świat i coraz bardziej się w nim zakochiwałam.
Jakie były twoje pierwsze kontakty z filmem?
- Pamiętam, że kiedyś w Rzeszowie kręcili film „Władcy przygód. Stąd do Oblivio”. Zgłosiłam się na statystkę, a na planie podszedł do mnie reżyser i zapytał, czy mogłabym zostać dublerką głównej bohaterki. Zgodziłam się, to było dla mnie ogromne wyróżnienie, że zauważył mnie w tłumie. Tak naprawdę to była moja pierwsza styczność z kamerą. Cały czas chciałam się rozwijać, więc zapisałam się do Akademii Aktorskiej Artysta, z którą wystawialiśmy musical „Mamma Mia!”. Graliśmy w Teatrze Wandy Siemaszkowej oraz w Filharmonii Podkarpackiej. Zapragnęłam więcej, więc przeprowadziłam się do Warszawy.
Pozostawiłaś Rzeszów bez problemu?
- Miałam 15 lat. Kochałam Warszawę, gdzie spędzałam każde ferie i wakacje, wydawała mi się miejscem idealnym. Kiedy tylko mogłam wyjeżdżałam z babcią do wujka. Wszystko wydawało się takie proste: wujek napisze mi rolę, a ja dostanę Oscara. (śmiech) Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Było trochę przegranych castingów, wzlotów i upadków, ale ostatecznie wiem, że nigdy nie będę żałować decyzji o przeprowadzce, bo dzięki temu, że mieszkam w Warszawie i mam więcej możliwości dostałam pierwsze role w serialach.
Co było najtrudniejsze w zaaklimatyzowaniu się w Warszawie?
- Z tym nie miałam problemów, ale zaskoczyły mnie pierwsze dni na planie serialu.
Czyli?
- To nie wygląda jak w reklamach, nie przypomina też rzeczywistości nawet z rolki na Tik-Toku – jak mogło się wydawać nastolatce. (śmiech) Okazało się, że na planie nie ma czerwonych dywanów. Godzinami czeka się na swoją kolej. Trzeba wstawać bardzo wcześnie, czasem o 4 rano. Zdjęcia czasem kończą się koło północy. Ale mimo wszystko to kocham. Nawet gdy wracam z planu zmęczona, czuję się spełniona i pełna pozytywnej energii.
Jak wygląda rekrutacja do serialu czy filmu?
- Coraz częściej pierwsze etapy polegają na nagrywaniu self-tape’ów czyli filmików, na których trzeba się przedstawić oraz zaprezentować swoje umiejętności w jednej albo dwóch scenach, które dostaje się od produkcji serialu. Jeśli przejdziemy ten etap, jest casting na żywo. Spotykamy się wtedy z reżyserem, producentem i czasem z już wybraną obsadą. Łatwiej wtedy zobaczyć, czy nasze energie pasują do siebie i jak to wygląda na ekranie.
Który serial dał ci najwięcej satysfakcji?
- Myślę, że ten pierwszy - serial „Mecenas Porada”. Zaczęło się od małej rólki, właściwie epizodu w pierwszym sezonie. Potem zostałam doceniona, moja rola została rozbudowana, a to otworzyło mi drogę do kolejnych propozycji.
Twoje marzenia chyba dość szybko się spełniają? Marzyłaś o filmie i dostałaś rolę w „Lanym Poniedziałku”. Miałaś dopiero 19 lat. Jak się wygrywa taki casting?
- Czasem szybciej, czasem wolniej. Moim zdaniem trzeba zrobić coś, co zaskoczy reżysera – pokazać, że masz wyobraźnię. Nie zawsze trzeba trzymać się ściśle scenariusza, warto wyjść ze swoją propozycją.
Talentów masz co niemiara. Napisałaś też książkę „Primo amore”. To też było twoje marzenie?
- Kiedyś myślałam o napisaniu książki, ale raczej biografii i to w późniejszym czasie. Kiedy nadarzyła się okazja, trudno było z niej nie skorzystać. Ale nie mogę powiedzieć, że to było moje marzenie. Natomiast cieszy mnie pozytywny odbiór książki.
O czym jest ta książka?
- 17-letnia Oliwia dowiaduje się, że ma we Włoszech brata. To owoc romansu ojca, który zmarł na covid w trakcie pandemii. Chce go poznać. Wymusza więc na mamie, Zośce, podróż do Polignano a Mare. To jedna z tych podróży, które bezpowrotnie wywracają życie obu kobiet do góry nogami. Żeby jeszcze bardziej zaintrygować czytelników zdradzę tylko, że jest też powieść „Felicita” napisana przez Kasię Kalicińska i Radosława Figurę, w której opisana jest ta sama historia co w „Primo Amore”. Różnica polega na tym, że jedna jest opowieścią widzianą oczami matki, a moja to pamiętnik jej córki. To czego nie widzimy w jednej powieści, jest pokazane w drugiej. Obie głęboko sięgają w relację matki i córki, ze wszystkimi jej jasnymi barwami i cieniami.
Czy masz już jakieś następne projekty na horyzoncie?
- Bardzo mocno liczę na ekranizację książki „Felicitá”. Ten projekt ma ogromny potencjał i nie mogę się doczekać wejścia na plan. W międzyczasie przygotowuję się do egzaminów do szkoły teatralnej – to jest teraz moje główne zadanie.
Czy marzysz o pracy z konkretnymi reżyserami lub aktorami? Kto jest na Twojej liście marzeń?
- Zdecydowanie chciałabym zagrać u boku pani Krystyny Jandy lub w spektaklu jej reżyserii. Na mojej liście są też Agata Kulesza, Izabela Kuna (z którą mam nadzieję spotkać się na zajęciach w szkole teatralnej) oraz Marcin Dorociński. A z reżyserów – Agnieszka Holland, Wojciech Smarzowski i Bartłomiej Konopka.
Czy planujesz rozwijać się w innych dziedzinach związanych z filmem, np. reżyseria lub pisanie scenariuszy?
- Nie, na razie chcę skupić się na aktorstwie. Choć studiuję psychologię, to właśnie aktorstwo jest moim głównym celem.
Czy masz jakieś szczególne wspomnienia związane z reakcjami widzów na Twoje role?
- Póki co najbardziej cieszy się rodzina. Od niej zawsze dostaję pozytywne zwroty. Wszyscy są bardzo zainteresowani tym co robię i bardzo mnie wspierają. Chyba najbardziej ich zaintrygowałam dość odważną rolą w „Lanym Poniedziałku”. Po premierowym seansie też dostałam sporo gratulacji i komplementów, ale mam świadomość, że to dopiero początek. Na te szczególne reakcje muszę jeszcze
Czy masz jakieś zabawne lub wzruszające historie z planów, którymi chciałabyś się podzielić?
- Najzabawniejszą historią jest ta, w której złamałam palec podczas kręcenia sceny, w filmie „Lany poniedziałek”, w lodowatej rzece. Trafiłam na SOR, a lekarz kazał mi leżeć przez 8 tygodni. Dla mnie to było niemożliwe, bo musiałam skończyć film. Powiedziałam mu, że może mi odciąć tego palca, ale ja na plan muszę wrócić. Nie miał wyjścia. Wypuścił mnie ze szpitala. Na planie przenoszono mnie między lokalizacjami – to było zabawne, ale też bardzo miłe.
Gdzie widzisz siebie za 5 lub 10 lat? Jakie są Twoje największe cele zawodowe?
- Jeszcze tego nie wiem. Na razie skupiam się na teraźniejszości – egzaminach do szkoły teatralnej i nowych projektach. Wierzę, że przede mną jeszcze wiele dobrego.
Czy chciałabyś kiedyś zrealizować projekt związany z Rzeszowem, Twoim rodzinnym miastem?
Oczywiście! Jeden projekt jest już na horyzoncie, ale na razie trwają rozmowy i nie mogę zdradzić szczegółów.
Redakcja
Napisz komentarz
Komentarze